Za nami już kolejny „Czwartek poetycko-muzyczny” który odbył się 21 lutego w Czytelni Naukowej nr I. Tym razem Jacek Gutry – bard, pieśniarz, gitarzysta, laureat licznych nagród, wysoko ceniony mistrz piosenki literackiej i prowadzący, zaprosił Sergiusza Stańczuka – lutnika, który buduje i naprawia instrumenty i oczywiście gra na gitarach własnej produkcji. Więcej „„Czwartek poetycko-muzyczny” z Sergiuszem Stańczukiem w Czytelni”
Czy to słotną jesienią, czy burzliwym latem
albo zimą, gdy mroźno i śnieżne zawieje,
gdy z domu wyjść się nie chce, prosiliśmy z bratem:
– Tatusiu, opowiadaj starodawne dzieje.
I Tatuś opowiadał. A mówił ciekawie.
Czasami coś rysował, czasami zaśpiewał.
Nie o Wandzie czy Lechu – o łyżwach na stawie,
albo jak wujek Mietek nie umiał zejść z drzewa.
Jak gruba ciocia Irka przez okno do młyna
weszła i worek mąki przerobiła w ciasto.
Jak stryj Cyryl rękami transmisję zatrzymał
ratując ludzkie życie. Jak wuj Roman zasnął
w trocinach ze zmęczenia przy pracy w fabryce.
(Bo musieli pracować gdy ojca nie stało)
A ponoć dobrym ojcem był dziadek Franciszek.
O nim także nam Tatuś powiedział niemało.
O szkole opowiadał i o profesorach,
o wojnie bolszewickiej, o studiach w Warszawie,
o słusznych i niesłusznych życiowych wyborach.
Zawsze mądrze, rozważnie i zawsze ciekawie.
Już dawno odszedł Tatuś i ja się starzeję
i wielu ważnych zdarzeń pamięć już nie mieści.
Ale ciągle pamiętam starodawne dzieje,
te barwne Tatusiowe z życia opowieści.
Gdy się wieczorne cienie na wodę cicho kładą
księżycem podświetlone podnoszą się opary,
nad gęstwę trzcin przybrzeżnych unosząc się gromadą
swój przyśpiew zaczynają grajkowie wód – komary.
Kołując ponad wodą melodię senną brzęczą
w komarzej takt piosenki rusałki – dziwożony
pląsają pod miesiącem – błyskają szatki tęczą
rozwija się korowód księżycem wysrebrzony
Czasami fala pluśnie, zaszkli wiatr nad wodą
Strwożone dziwożony, porwawszy się za ręce,
korowód załamują, pierzchając nad topielą
przystają zasłuchane i znowu taniec wiodą.
Pląsają zwiewne, lekkie komarzej w takt piosence.
Tylko się włosy srebrzą, tylko się szatki bielą.
Gdy Łazienkowski Park zasypia,
a ponad parkiem księżyc blady
przez liście srebrny blask przesiewa,
w gąszczu brodaty satyr ziewa
i krzesząc iskry spod kopyta
przyzywa rozpierzchnione driady,
zastygłe w tańcu na pomnikach.
Biegnie korowód między drzewa,
nad stawem staje, gdzie rusałka
pieszcząc kudłaty łeb wodnika
cichutkim głosem pieśni śpiewa.
Biały korowód mknie na palcach
cichym pierścieniem staw otacza,
znika wśród drzew, kołuje, wraca.
Rusałka cicho nuci walca,
a głosem jej zwabiony książę
porzuca konia, na brzeg dąży.
Do brzasku dnia trwa pląs wesoły
lecz choćbyś przyszedł jak najraniej,
nikogo w parku nie zastaniesz,
wszyscy wrócili na cokoły.
Liści i ptaków ruchliwe cienie
znajduje w gaju.
W jeziorach łowi słońca promienie,
maleńkich ptasząt słodkie kwilenie
przynosi w maju.
Suknie mi stroi kroplami rosy
a wiąże tęczą
Promień księżyca wplata we włosy
i chwyta dla mnie słowicze głosy
siecią pajęczą.
Uśmiechem zmienia w złoto i błękit
chwilę powszednią.
W wazonach stawia kwitnące szczęście,
a ja nie umiem dać mu nic więcej
niż serce jedno.